Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z polityką prywatności jeżeli pozostawisz te ustawienia bez zmian pliki cookies zostaną zapisane w pamięci urządzenia
zmiana ustawień plików "cookies" może ograniczyć funkcjonalność serwisu
akceptuję

Aktualności

Balbina Bruszewska - Początki kariery

Balbina Bruszewska - Początki kariery

15 kwietnia 2013

Dorastała Pani w awangardowym domu, w którym mama była producentką programów telewizyjnych, a ojciec, Wojciech Bruszewski, jako jeden z pierwszych w Polsce zajmował się sztuką wideo. Czy chęć tworzenia wzięła się u Pani właśnie z obserwowania działalności rodziców? 

Na pewno w dużej mierze z tego, z regularnego chodzenia na wystawy sztuki nowoczesnej w wieku lat pięciu, ale też z powodu bardzo wątłego zdrowia za czasów wczesnego dzieciństwa. Całymi dniami siedziałam w domu sama, babcia czarowała coś w kuchni, a ja siedziałam pod stołem i rysowałam, albo robiłam małe postaci, z którymi potem rozmawiałam i przeżywaliśmy różne przygody. Pewnie każde dziecko z Polski ma podobne wspomnienie, ale ja z powodu kłopotów z odpornością nie mogłam nawet chodzić do przedszkola i widywać się z innymi ludźmi w moim wieku bo jak tylko ktoś na mnie kichnął, to rozkładało mnie do łóżka na dwa tygodnie.  Trzeba więc było nauczyć się żyć w świecie umownym. To było pierwsze ćwiczenie z wyobraźni, pisanie w głowie dialogów i kreowanie ciekawszej rzeczywistości niż kawałek podłogi i daszek ze stołu. Tak było za tych lat najwcześniejszych. Potem bardzo dużo zawdzięczam tacie, który nauczył mnie patrzeć na świat niezależnie i rozumieć sztukę, oraz mamie, która nauczyła mnie jak z tej sztuki zrobić „produkt” chciany, potrzebny  i dobrze opakowany. Sztuka bez odbiorcy nie jest dla mnie satysfakcjonująca, a ci odbiorcy to bardzo bardzo wymagający „klienci”. Oczywiście w sensie duchowym. Bo ci tak zwani „kupujący” to aż tak bardzo wymagający nie są… Na koniec dołożyli się wybierani już za czasów „dorosłych” mentorzy i coache, którzy nauczyli mnie zaglądać wgłąb siebie i świadomie wybierać twórcze cele i priorytety (nawet najmądrzejszy rodzic pod tym względem zazwyczaj nie ma prawa głosu).

 
Nazywają Panią „Julianem Antoniszem nowego pokolenia”. Czy zgadza się Pani na takie porównanie ze słynnym scenarzystą i reżyserem filmów animowanych?
 
Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! Jeszcze przed zdaniem na studia na wydziale animacji, Julian Antonisz był moim bohaterem ponieważ jego filmy, ekstremalnie prymitywistyczne pod względem formalnym, zwierały w sobie mądrość, prawdę i luz. Właśnie tej „prawdy” mi brakowało w etiudach studenckich za moich czasów.  Poszukiwania prawdy w animacji doprowadziły do mojego debiutu filmowego pt. „Miasto Płynie”, który to właśnie bywa przez krytyków porównywany z Antoniszem, nie mogę być bardziej dumna z tego porównania. W ostatnich latach zauważyłam super duży wzrost zainteresowania niekonwencjonalną narracją w animacji, pojawiło się więcej niepokornych postaci na naszej polskiej scenie, śledzę ich dokonania i bardzo mi się to podoba. Lubię sobie myśleć czasem, że może sukces filmu „Miasto Płynie” otworzył narracyjnie jakiś nowy teren do eksplorowania połączeń pomiędzy filmem animowanym a dokumentem eksperymentalnym dla twórców mojego pokolenia i trochę ode mnie młodszych. A pod względem plastycznym, pan Antonisz był genialny, bardzo chciała bym aż tak brzydko umieć rysować, ale mistrza trudno w tym doścignąć!

 
Jak wspomina Pani  pracę w legendarnej wytwórni Aardman Animations?
 
Wspominam to jako cud. Bo miałam wtedy zaledwie 19 lat, byłam już po pierwszym roku studiów na wydziale animacji w Łodzi, ale jeszcze bardzo mało umiałam. Ale wiedziałam że zobaczenie najsłynniejszej plastelinowej wytwórni  świata było moim wielkim marzeniem. Pojechałam wówczas do Anglii zwiedzać na studenckim budżecie, jakimś cudem poznałam kogoś kto znał kogoś, kto znał kogoś kto tam pracował. Okazało się również że prace nad „Creature Comforts 2” trwają i że, jak to zwykle na planach stop-motion bywa, harmonogram w porównaniu do realnego tempa prac nie wygląda różowo. Natychmiast zadeklarowałam że pomogę i będę robić absolutnie wszystko gdzie tylko będą potrzebowali dodatkowej pary rąk. Nie odmówili, zwłaszcza że wówczas moim wymarzonym wynagrodzeniem był jedynie dach nad głową i obiady…. Kilka lat później doświadczenie zdobyte na tamtym planie w dużej mierze stało się tematem mojej pracy magisterskiej, do dzisiaj korzystam z tej wiedzy w praktyce. Wszystkim młodym twórcom polecam taką konfrontację z rzeczywistością – bez znajomości, bez „pleców”, po prostu dać sobie tę szansę. Pójść tam dokładnie gdzie się by chciało być i pod drzwiami leżeć jak kłoda dopóki nie dostanie się wymarzonego  stażu, praktyk czy chociaż spędzonego na planie u swoich mistrzów czasu. On zawsze zaprocentuje w przyszłości.